Autor: Andrzej Boj-Wojtowicz
16 MARCA 2025
SŁWO BOŻE: Flp 3, 1.3-16
W końcu, bracia moi, radujcie się w Panu! Pisanie do was o tym samym nie jest dla mnie uciążliwe, a dla was jest środkiem niezawodnym. My bowiem
jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym – my, którzy sprawujemy kult w Duchu Bożym i chlubimy się w Chrystusie Jezusie, a nie pokładamy ufności w ciele.
Chociaż ja także i w ciele mogę pokładać ufność. Jeśli ktoś inny mniema, że może ufność złożyć w ciele, to ja tym bardziej: obrzezany w ósmym dniu,
z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do Prawa – faryzeusz, co do gorliwości – prześladowca Kościoła,
co do sprawiedliwości legalnej – stałem się bez zarzutu. Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem,
nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję
to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim – nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość,
otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze – przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania,
jak i udziału w Jego cierpieniach – w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych. Nie [mówię], że już [to]
osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja nie sądzę
o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie,
ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie. Wszyscy więc my, doskonali, tak to odczuwajmy: a jeśli odczuwacie coś inaczej,
i to Bóg wam objawi. W każdym razie dokąd doszliśmy, w tę samą stronę zgodnie postępujmy!
ECHO SŁOWA: Droga do nawrócenia
„Nawracajcie się – wierzcie w ewangelię”. Słowa Chrystusa wskazują kierunek na Wielki Post. Otwierają drogę nawrócenia jako wiary w Dobrą Nowinę.
Wcieliła się ona w Jezusie, w nim bowiem Słowo Bożej miłości stało się ciałem. Od nas oczekuje Bóg odtąd tylko jednego – przyjęcia tej Dobrej Nowiny.
Gdy naprawdę na nią się otworzymy, przemieni nas ona. Bo nie zdołamy zerwać z grzechem, odwrócić się od jego zniewalającej mocy, jeśli nie zwrócimy się
do Boga, wychodzącego nam w Jezusie naprzeciw.
Najgłośniejszym i najbardziej brzemiennym w skutki nawróceniem było wydarzenie pod Damaszkiem, gdzie prześladowca chrześcijan – Szaweł
– stał się naśladowcą Chrystusa, jego wielkim apostołem. Ale także dla Pawła to przełomowe doświadczenie było dopiero początkiem. Otrzymana łaska
nie gwarantowała wcale zniknięcia trudności, przeciwnie, miały mu one towarzyszyć aż do końca. Gdy później Apostoł – upokorzony swoim „ościeniem
dla ciała”, słabością, której szczegółów nie znamy – prosił Pana, by go uwolnił, usłyszał w odpowiedzi: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości
się doskonali” (2Kor 12,9). Paweł zrozumiał zatem, że jego nawrócenie zapoczątkowało drogę znoszenia słabości mocą samego Chrystusa. Najważniejsze
już się dokonało, stając się początkiem i fundamentem drogi. Paweł określa to jako „najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego”.
Skoro wszystko jest podporządkowane tej najwyższej wartości, całe życie zaczyna się porządkować, otwierając się na pełnienie woli Bożej. Dalszą drogę
– jak pokazuje Apostoł – można przyrównać do biegu, w którym spojrzenie jest w całości zwrócone ku mecie, nie odwracając się do tyłu, nie rozpraszając
się tym, co z boku. Sens owego życiowego ruchu jeszcze pełniej wyraża obraz, a właściwie gra słów, użyta przez Pawła: „pędzę, abym zdobył, bo sam zostałem
zdobyty przez Chrystusa Jezusa”. Uskrzydla go zatem łaska, której zdobyczą stał się pod Damaszkiem, aby ją zdobywać odtąd coraz pełniej. Dopiero
na końcu drogi zdobyty przez Chrystusa Paweł otworzy się w pełni na zdobycz – samego Jezusa. Jednak już wcześniej Apostoł jednoczy się z Nim,
gdy wyznaje: „Żyję – już nie ja, lecz Chrystus we mnie” (Ga 2, 20).
Tak opisana droga nawrócenia była nie tylko udziałem Apostoła Pawła. Mimo różnicy pod względem szczegółów, istota nawrócenia jako drogi przejawia się
w życiu wszystkich świętych. U początku jest otwarcie się na Chrystusa, rozpoznanie, że człowiek został przez Niego zdobyty. W ten sposób osobiście
można doświadczyć, że Jezusowe odkupienie wszystkich ludzi naprawdę i mnie obejmuje. Bez osobistego przeżycia tej prawdy nasze życie płynie
jakby obok Chrystusa, tak długo, aż wreszcie przeżyty zawód albo strata pokażą nam, że pozostawaliśmy zamknięci wobec „najwyższej wartości poznania
Chrystusa” jako MOJEGO Pana. Tak spotkał Chrystusa rycerz Inigo Loyola, późniejszy św. Ignacy. Jego nawrócenie zaczęło się, gdy powracając do zdrowia
po śmiertelnej ranie, z nudów zaczął czytać żywoty świętych i Jezusa, czując stopniowo, jak go to wciąga. Tak odkrył, że został zdobyty przez Chrystusa.
Cała dalsza droga jego życia była szukaniem odpowiedzi, próbą zdobycia Tego, który jako pierwszy zdobył Ignacego. Początkowo Loyola przesadzał
w swej gorliwości, jakby planował swoje zdobycie Chrystusa nazbyt po ludzku, w duchu wcześniejszych ideałów rycerskich. Ale stopniowo zaczął
pojmować, że naśladowanie Jezusa nie znaczy wyszukiwania różnych surowości, lecz oznacza przede wszystkim otwarcie się na Niego samego,
na Jego prowadzenie, które wskazuje prawdziwą drogę życia, z góry nie dającą się przewidzieć. Im bardziej człowiek pozwala się zdobyć Chrystusowi,
tym pełniej staje się jego obrazem i w ten sposób zdobywa w końcu cel życia – w jedności z Chrystusem.
O ile wiemy wiele o drodze św. Ignacego, który sam opisał ja na prośbę współbraci, o tyle życie św. Andrzeja pozostaje w dużej mierze zakryte.
Jednak z pewnością możemy przyjąć, że była mu bliska droga założyciela jezuitów, skoro zechciał stać się jednym z nich. A czy można powiedzieć
więcej o duchowym rozwoju Andrzeja? Pozwalają na to nieliczne wzmianki, zachowane o nim w zakonnych dokumentach. Wynika z nich, że przyszły
święty wcale nie był idealny… W czasie studiów zakonnych nie zdał egzaminu końcowego, który decydował o dopuszczeniu do profesji czterech ślubów.
A gdy przełożony prowincji Andrzeja mimo wszystko wstawił się za nim w tej sprawie do Rzymu, generał zakonu dalej się opierał. Nakazał zebrać
dodatkowe opinie o przydatności Andrzeja do ważnych funkcji. Głosy były bardzo pozytywne, podkreślały jego bystry umysł, trzeźwość sądu,
wybitny dar kaznodziejski oraz duży, dobroczynny wpływ na ludzi. Jednak pojawiły się też uwagi o wybuchowym usposobieniu Boboli, jego uporze
w obronie własnego zdania. Wypominano mu, jak to wyrażał swoje niezadowolenie, gdy po święceniach kapłańskich i probacji w Nieświeżu miał tam
jeszcze z woli przełożonych pozostać (1623/24). Dlatego generał zakonu polecił wytknąć Andrzejowi jego wady i zachęcić do pracy nad ich usunięciem.
I dodawał: „A jeśli na tym polu… nastąpi stosowna poprawa, proszę nas znów zawiadomić. Wówczas zdecydujemy wreszcie, czy ma on być dopuszczony
do profesji czterech ślubów”. O tym, że poprawa musiała nastąpić, świadczy to, że w końcu – 2 czerwca 1630 roku – Andrzej złożył uroczystą profesję
w kościele św. Kazimierza w Wilnie.
Późniejsze opinie o Boboli, przechowane w zakonnych archiwach, jeszcze bardziej pozwalają docenić ogrom jego duchowego postępu. Podkreślano
jego pokorę, cierpliwość, gotowość do wyrzeczeń, zwłaszcza podczas wypraw misyjnych, gdy pomimo wysiłku fizycznego zadowalał się nieraz samym
chlebem i wodą. Wymagania względem siebie łączył z wyrozumiałością wobec innych. Uderzało jego „miłe i przyjazne usposobienie”, dzięki czemu
także jego napomnienia były chętnie przyjmowane. Jak dodaje biograf: „W tym tkwił sekret jego powodzenia, miłości i wzięcia, jakim się cieszył
zwłaszcza u szlachty”. Dzięki opanowaniu swojej wybuchowości Andrzej mógł okazać zrozumienie i pomoc tym, których podobny temperament
prowadził do konfliktów, awantur. Natomiast upór, utrudniający mu wcześniej pełnienie woli Bożej, okazał się nie tylko słabością, lecz i mocą przyszłego
świętego, skoro został oczyszczony przez oddanie Chrystusowi – w całości na Jego służbę. Właśnie dzięki upartemu trwaniu przy Jezusie mógł Andrzej
wytrwać aż do końca w największej próbie, jaką stało się jego męczeństwo. Zewnętrzne opinie, zresztą nieliczne, pozwalają docenić efekty, widzialne
dla innych owoce duchowego rozwoju Boboli. Jego wnętrze, tak owocujące w postawie i działaniu, pozostało w ukryciu – widoczne jedynie dla Ojca,
który widzi i jest w ukryciu (por. Mt 6). Możemy się jednak domyślać, że mocą Świętego było to, co umacniało także św. Pawła i św. Ignacego,
czyli „najwyższa wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego”. Zdobyty przez Chrystusa, przez całe życie coraz pełniej otwierał się na Niego,
by zdobyć Go jako najwyższą nagrodę. Został nazwany „duszochwatem”, zdobywcą dusz dla Chrystusa. Także nas pragnie zachęcić, byśmy nie ustawali
w drodze naszego nawrócenia – zwrócenia się ze wszystkich sił „ku mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa nas w górę w Chrystusie Jezusie”.
(Za: Jacek Bolewski SJ, Wacław Oszajca SJ, Rok u boku św. Andrzeja Boboli, Wydawnictwo WAM 1999, str. 49-53).