Aktualności

16 CZERWCA_ NABOŻEŃSTWO DO ŚW. ANDRZEJA BOBOLI

 

Kustosz Narodowego Sanktuarium św. Andrzeja Boboli oraz Krąg Przyjaciół Ojca Mirosława Paciuszkiewicza 
zapraszają do wspólnej modlitwy przez wstawiennictwo Patrona Polski i Patrona jedności, świętego Andrzeja
Boboli. Będziemy się modlić za Ojczyznę, za Ojca Świętego Leona XIV, za polskie rodziny, za pokój na całym
świecie oraz w prywatnych intencjach każdego 16. dnia miesiąca. 
Nasza modlitwa będzie rodzinna i indywidualna, w naszych domach i środowiskach, w których żyjemy, 
w łączności z modlitwami zanoszonymi tego dnia w Sanktuarium Narodowym św. Andrzeja Boboli w Warszawie.
Zapraszamy do modlitwy zwłaszcza o godz. 20.00, by poczuć siłę duchowej wspólnoty Andrzejowej,
a tych, którzy nie mogą się wtedy połączyć duchowo, zachęcamy do modlitwy o dowolnej porze dnia.
Proponujemy następujący porządek nabożeństwa modlitewnego:
1.Przywołanie intencji
2.Odczytanie comiesięcznych rozważań z książki Jacka Bolewskiego SJ i Wacława Oszajcy SJ
z książki „Rok u boku św. Andrzeja Boboli”, 
3.Odmówienie Litanii do św. Andrzeja Boboli.

 

16 CZERWCA

SŁOWO BOŻE: J 13, 1-17

Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.

W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł

i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi

i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? Jezus mu odpowiedział:

Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz wiedział. Rzekł do Niego Piotr: Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał. Odpowiedział mu Jezus:

Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną. Rzekł do Niego Szymon Piotr: Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę. Powiedział do Niego Jezus:

Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy. Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział:

Nie wszyscy jesteście czyści. A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?

Wy mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni

sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam:

Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławienie, gdy według tego będziecie postępować.

ECHO SŁOWA: W Osobie – Sercu Jezusa

            „Panie, dobry jak chleb”… Tak uwielbiamy Chrystusa, który pozostał wśród nas w Eucharystii, osobiście obecny pod postacią chleba i wina.

Przyjmując Go w tym sakramencie jako „nasz chleb powszedni”, możemy doświadczać jego dobroci codziennie. Nasza modlitwa do Ojca:

„chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” spełnia się w ten sposób w naszym życiu, jakby nas upewniając, że spełnią się także pozostałe prośby,

które Jezus polecił nam do Niego zanosić. To wszystko staje się żywym znakiem Bożej miłości, objawionej w Jezusie, dostępnej każdego dnia w Eucharystii.

Tu właśnie Pan, dobry jak chleb, jest i będzie ”uwielbiony od swego Kościoła”, za którym powtarzamy: „Bo Tyś do końca nas umiłował, do końca nas umiłował”…

Słowa dziękczynienia za miłość ożywiają nas, otwierają nasze serca na jeszcze pełniejsze przyjęcie jej – aż do końca. Nie jest to proste.

Boża miłość objawia się w Eucharystii przez ofiarę Jezusa, Jego wydanie siebie w ręce grzeszników. Jak słyszymy w każdej mszy świętej:

„To jest ciało moje… za was…wydane”. Słowa Chrystusa z Ostatniej Wieczerzy powtarza kapłan albo – mówiąc ściślej – sam Jezus uobecnia się przez kapłana,

który działa nie tylko w Jego imieniu, ale w Nim samym. Tradycyjne wyrażenie, przypomniane przez ostatni Sobór, mówi o prezbiterach, sprawujących

swój święty urząd „przede wszystkim w eucharystycznym kulcie czy uczcie, w której działając w osobie Chrystusa (in persona Christi)… uobecniają

jedyną ofiarę świętą Nowego Testamentu, mianowicie Chrystusa, ofiarującego się raz jeden Ojcu na ofiarę niepokalaną” (KK 28; por. KK 10). Zatem i kapłan

– działający w osobie Jezusa – ma świadczyć o Jego miłości aż do końca.

Co to znaczy? Do końca nie znaczy tylko: do śmierci. W ofierze krzyża dopełnia się przecież ofiarna miłość, która przenikała całe życie Jezusa.

Dla Jego umiłowanego ucznia znakiem tego, że Jezus „umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował”, było podczas Ostatniej Wieczerzy umycie

nóg uczniom, To gest uniżenia, pokornej służby posuwającej się do postawy niewolnika. Tak, w Osobie Jezusa Bóg oddaje się w nasze ręce, wydaje się

w niewolę miłości, która przed niczym się nie waha, by pozyskać umiłowanego człowieka – czyli każdego z nas. Aż takie poniżenie się Boga może budzić opory,

sprzeciw jak u Piotra. To rzeczywiście trudno przyjąć – objawienie miłości do TAKIEGO stopnia, TAKIEGO końca, zwieńczonego na krzyżu. Piotr oraz

inni uczniowie pojęli to dopiero później. A wtedy – przejęci miłością Chrystusa – mogli w istocie Go uobecniać: nie tylko w Eucharystii, lecz i w życiu, i w śmierci.

Do grona świadków uobecniających Jezusa Chrystusa należy w szczególny sposób Andrzej Bobola. Zastanawiający fakt, że tak mało wiemy o życiu Świętego,

stanowi dodatkowe świadectwo jego więzi z Chrystusem. Najdokładniej znamy jego ostatnie chwile, związane z męczeńską śmiercią, Umęczony został właśnie za to,

że był kapłanem i stąd oprawcy pozostawili na jego ciele szydercze znaki kapłaństwa: zamiast ornatu miała go zdobić wycięta z pleców skóra, w miejscu tonsury

rana obnażająca czaszkę… Wzywając imiona Jezusa i Maryi, Męczennik umacniał się w miłości aż tak do końca, TAK okrutnej śmierci. Jak wcześniej powtarzał

w osobie Chrystusa: „To jest moje ciało… za was,,, wydane”, tak w śmierci to się dopełniło. Tutaj uobecnił najpełniej swego wyszydzonego, ukrzyżowanego Pana,

poświadczając jak Apostoł: „Żyję – już nie ja, lecz Chrystus we mnie (Ga 2,20).

Kapłańska śmierć Andrzeja dopełniła także jego powołanie jezuity – towarzysza Jezusa. Już „Ćwiczenia duchowe” św. Ignacego świadczą o tym,

że w centrum jezuickiej duchowości stoi Jezus. Większość rekolekcyjnych medytacji skupia się wokół Jego Osoby i tajemnicy. Dla samego Ignacego największą

łaską, o którą prosił po przyjęciu święceń kapłańskich, było – jak określał – przyłączenie go do Jezusa dźwigającego krzyż. A kiedy to przeżył w słynnej wizji

w La Storta, wtedy zapragnął także, by założony przez niego zakon otrzymał imię Jezusowe – jako JEGO towarzystwo. Zmienił także swoje własne imię

– zamiast Inigo zaczął się podpisywać Ignacy, biorąc sobie za patrona św. Ignacego, biskupa antiocheńskiego i męczennika z II w. Ten święty był przedstawiany

w ikonografii chrześcijańskiej z literami IHS wyrytymi w sercu na znak jego wielkiego nabożeństwa do imienia Jezus. Owe trzy litery miały w przyszłości wyróżniać

jezuickie kościoły; są bowiem skrótem zapisanym po grecku, gdzie „H” odpowiada łacińskiemu „E”, tak że w transkrypcji konsekwentnie łacińskiej skrót

winien mieć formę IES, początek imienia IESUS…

W dalszym rozwoju duchowości jezuickiej osoba Jezus znalazła wyraz w innym jeszcze skrócie – w symbolicznym obrazie Jego Serca. Najbardziej znany jest

obraz pochodzący z wizji św. Marii Małgorzaty, którą wspierał jej kierownik duchowy – św. Klaudiusz la Colombiere SJ (+1682). Początki nowego nabożeństwa

do Jezusa można znaleźć wcześniej u polskich jezuitów, współczesnych św. Andrzeja, zwłaszcza w pismach Kaspra Drużbickiego (1590-1662). W ciągu następnych

wieków teologowie, misjonarze i rekolekcjoniści jezuiccy gorliwie krzewili kult Najświętszego Serca Jezusa. Nowym etapem jest rozwijające się ostatnio nabożeństwo

do Miłosiernego Serca Jezusa. Do tradycyjnych obrazów dołącza tu nowy – znany wizerunek oparty na wizji błog. Faustyny, Zmartwychwstały, żyjący Jezus ukazuje

swój bok, a z niego wypływają strumienie barwy krwi i wody, które zaraz po śmierci były znakami łaski z jego przebitego serca. Nowy obraz, upowszechniający się

w naszych kościołach, łączy zatem ewangeliczną scenę spod krzyża z wizją Zmartwychwstałego, gdzie wyraźniej widać owoce Jego śmierci – w ciele za nas wydanym.

Obraz Jezusa Miłosiernego wyraża głęboko tajemnicę Jego Osoby i Serca. W tym samym kierunku zwraca nasza uwagę św. Andrzej – jako jezuita-kapłan,

który zwłaszcza w swej śmierci stał się znakiem Chrystusa. Jednak owoce męczeńskiej „miłości do końca” dojrzewały długo, w ukryciu, by dopiero po latach ujawniać się

– w otwartych aż do dziś dziejach kultu. W tych dziejach pojawiło się wiele obrazów Świętego. Najgłębszy z nich i najwymowniejszy widnieje w warszawskim Sanktuarium.

Ukazuje on umęczonego Towarzysza Jezusa, najściślej przyłączonego do Niego właśnie tak, jak o to prosił Ignacy: w znoszeniu krzyża. Czarna sylwetka Świętego

przywodzi na myśl jego śmierć, ciemną stronę męczeństwa. Jakby już nie żył, a zarazem żył w głębszym sensie, którego pełny wyraz brzmi w słowach Apostoła:

„razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Obraz ukazuje to nowe życie jako jedność ze Zmartwychwstałym,

przemienionym w świetle Boskiej chwały. Posuwając się dalej oczyma wyobraźni możemy zobaczyć Andrzeja spoczywającego przy Sercu Jezusa jak umiłowany uczeń,

stojący pod krzyżem u boku Matki. Sam Andrzej jakby usuwa się w cień, aby przez niego mógł zajaśnieć Chrystus – ukrzyżowany i zmartwychwstały.

Co pozostaje? Miłość aż do końca „wszystko znosi… wszystko przetrzyma… nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 7n). Świadkiem tej prawdy stał się Andrzej

przez swoje „martyrium” – męczeńskie świadectwo. Źródłem jego mocy był i pozostał Jezus, i właśnie ku Niemu Święty pragnie skierować uwagę czcicieli, czyli nas.

W swoim obrazie przekonuje podobnie jak inny, który wskazując na Chrystusa rzekł: „Trzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30). Wdzięczni Andrzejowi

za jego świadectwo, za pomoc, jakiej nam udziela, dziękujemy przede wszystkim Ojcu przez Syna, który w jedności Ducha Świętego do końca nas umiłował.

(Za: Jacek Bolewski SJ, Wacław Oszajca SJ, Rok u boku św. Andrzeja Boboli, Wydawnictwo WAM 1999, str. 67-72).