Aktualności

“Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli” Joanny i Włodzimierza Operaczów

Zachęcamy do lektury książki Joanny i Włodzimierza Operaczów  “Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli” Wydawnictwa Esprit z 2022 roku.

Zachęcamy też  do odsłuchania na YouTube nagrania, w którym lektor czyta wybrane fragmenty tekstu, w tym o objawieniach. Możesz posłuchać TUTAJ

Poniżej prezentujemy fragmenty książki:

Życie i „życie po życiu”

Gdyby św. Andrzej Bobola żył w czasach, z których nie zachowały się wiarygodne relacje historyczne, prawdopodobnie byłby dzisiaj uznawany za postać legendarną albo półlegendarną. Zapewne bylibyśmy skłonni powątpiewać, czy człowiek, którego historia (zwłaszcza ta pośmiertna) jest pełna tylu niezwykłych zdarzeń, istniał naprawdę i czy aby na pewno jego biografia nie jest zlepkiem życiorysów kilku świętych. Kilka przykładów. Andrzej Bobola ukazywał się różnym ludziom po swojej śmierci – ostatnio w latach osiemdziesiątych XX wieku. Jego ciało w niewytłumaczalny sposób zachowało się od rozkładu i zostało wystawione przez komunistów jako eksponat w muzeum. Mieszkańcy Warszawy przypisywali mu wymodlenie cudu nad Wisłą. Józef Piłsudski rozważał zbrojną wyprawę na zajęty przez bolszewików Połock w celu odzyskania jego relikwii. I jest on jedynym świętym poza Matką Bożą i św. Józefem, któremu papież poświęcił osobną encyklikę.

Kilka razy św. Andrzej został niemal zupełnie zapomniany, a potem nagle o sobie przypominał. Ostatnio znowu staje się coraz bardziej znany. Coraz więcej osób modli się do Boga za jego pośrednictwem i wiele uważa, że doświadczyło szczególnych łask.

Można tu jednak zauważyć pewien paradoks – ten sam zakonnik, o którego beatyfikację prosili królowie i którego relikwie były przedmiotem międzynarodowych negocjacji, przeżył doczesne życie tak zwyczajnie i skromnie, że do niedawna nie było nawet wiadomo, gdzie się urodził, a jego losy zostały rzetelnie i szczegółowo opisane dopiero trzy wieki po jego śmierci.

[…]

Święty z charakter(ki)em

Kiedy młodzi jezuici kończą naukę, czeka ich jeszcze ostatni etap formacji, nieco podobny do nowicjatu. To tak zwana trzecia probacja, trwająca rok i poświęcona na szczególne skupienie się, po latach studiów, na własnej duszy – czas na pracę nad pobożnością i gorliwością, wzrastanie w cnotach i wykorzenianie wad. Andrzej odbył trzecią probację w Nieświeżu (obecnie na Białorusi) wraz z jedenastoma współbraćmi między wrześniem 1622 roku a lipcem 1623 roku. Ich opiekun, nazywany instruktorem, o. Filip Frisius, człowiek bardzo wnikliwy i wymagający, prowadził zapiski na temat przebiegu probacji. Dowiadujemy się z nich, że ks. Andrzej Bobola „odbył wszystkie przepisane próby”. Tak jak w nowicjacie, były to miesięczne rekolekcje (do których ponoć bardzo się przykładał), prace służebne w kuchni i pielgrzymka żebracza. W razie potrzeby potrafił zapominać o sobie i ze spokojem znosić niewygody. Gorliwie i ku wielkiemu zadowoleniu słuchaczy oddawał się pracy duszpasterskiej wśród ludu. Zauważono u niego wyraźne postępy na drodze do świętości: w miłości bliźniego, prostocie, otwartości, umiłowaniu ubóstwa i przywiązaniu do zakonu. Ojciec Frisius określił temperament Boboli jako choleryczno-sangwiniczny. Pochwalił go za energię i zaciętość w walce z wadami.

Te ostatnie nie umknęły jednak jego uwadze. Były to: wybuchowość, niecierpliwość, zbytnie przywiązanie do własnego zdania i łatwe poddawanie się emocjom. Andrzej miewał też problemy ze wstrzemięźliwością w jedzeniu i piciu oraz panowaniem nad mową. Poza tym powinien pracować nad cnotą obojętności wobec decyzji przełożonych, bo kiedy dowiedział się, że po zakończeniu trzeciej probacji ma zostać w Nieświeżu, był wyraźnie przygnębiony.

Wygląda na to, że Andrzej Bobola to święty z charakterem – a nawet z charakterkiem. Z zapisków na jego temat poczynionych podczas probacji i później wynika, że był obdarzony gwałtownym temperamentem, miał skłonność do wybuchów złości i problemy z cierpliwością. Potrafił do upadłego trzymać się swojego zdania. Pokora też raczej nie leżała w jego naturze. W pewnym momencie jeden z przełożonych uznał go nawet za niezdolnego do pracy nauczycielskiej i pełnienia funkcji przełożonego, dopóki nie wykorzeni wad. Temperament to coś, z czym się rodzimy, a Andrzej prawdopodobnie dodatkowo wychował się w rodzinie, w której – zważywszy na zapiski dotyczące jego krewnych – takie cechy nie należały do rzadkich. Wybuchowość bywa niełatwa dla otoczenia, ale jest trudna także dla samego zainteresowanego, któremu zdarza się najpierw przesadnie zareagować na jakąś sytuację, a potem żałować.

Kwiat na przycinanym krzewie

Warto jednak zauważyć, że taki temperament, jak każdy temperament, ma również swoje zalety. Często wiąże się na przykład ze szczerością i wielkodusznością, które zjednują takiej osobie sympatię otoczenia. Cholerycy raczej nie są pamiętliwi ani mściwi. Poza tym nie bez powodu pewna czupurność i wojowniczość to cechy wielu ludzi, którzy dokonali nieprzeciętnych rzeczy. Zapewne pomogły one również Andrzejowi w chwili próby, w jakiej postawili go wiele lat później Kozacy, obiecując mu darowanie życie w zamian za zaparcie się wiary. Kto wie, czy zachowałby się równie bohatersko, gdyby był z natury bardziej układny i uległy? Warto też zauważyć, że niełatwy charakter może być, paradoksalnie, atutem w posłudze spowiednika i kaznodziei. Kapłan, który zna z autopsji różne trudności, łatwiej może zrozumieć ludzi, których prowadzi do Boga, i umiejętnie im doradzać – zwłaszcza jeśli sam z sukcesami zwalcza wady, które pomaga wyplenić innym.

Z całą pewnością walka, którą Andrzej przez wiele lat toczył z samym sobą, ogromnie go zahartowała i uświęciła. Jak to obrazowo ujął o. Jan Poplatek, jego męczeństwo to „purpurowy kwiat róży zakwitającej na krzewie długo pielęgnowanym i bezwzględnie obcinanym”.

Gwiazda czy czarna owca?

Dawni biografowie św. Andrzeja Boboli, którzy na ogół czerpali swoją wiedzę z dość pobieżnych przekazów, rozpływali się nieraz w zachwytach nad jego sukcesami duszpasterskimi oraz sła

wą jego intelektu i świętości. Jezuita o. Władysław Kiejnowski w książce Życie i męczeństwo błogosławionego Jędrzeja Boboli Towarzystwa Jezusowego z 1855 roku tak pisał o pobycie męczennika w Wilnie:

„(…) tak był od wszystkich klas ludności w Wilnie kochany, że gdy przełożeni chcieli przenieść go do Warszawy, powstał ogólny płacz i tak powszechne narzekanie, że rządca domu wileńskiego pisał do wyższego przełożonego, błagając, aby przez wzgląd na to całego miasta życzenie zostawił ś. kapłana w Wilnie, co też nie bez trudności na koniec uprosił”.

Jednak nic nie wskazuje na to, by św. Andrzej już za życia zostawił po sobie jakiś wyraźny ślad. Ofiarnie i niestrudzenie pracował nad zbawieniem dusz, ale efekty tej służby były znane wyłącznie Panu Bogu, ludziom, którym służył, i może jeszcze czasem jego bezpośrednim przełożonym. Z pewnością nie był powszechnie znany. W zakonie, który tak bardzo dbał o poziom intelektualny i duchowy swoich członków, był po prostu jednym z wielu świętych i mądrych kapłanów. Nie pełnił eksponowanych funkcji, nie zajmował się formacją współbraci, nie pisał książek. Jego przenosiny raczej nie wywołały nigdzie „ogólnego płaczu wszystkich klas ludności”.

Dzisiaj z kolei czasem mówi się i pisze o św. Andrzeju w zupełnie innym duchu – jako o czarnej owcy i nonkonformiście, który z powodu niepoprawnej zadziorności musiał często zmieniać placówki. To prawda, że pracował w wielu miejscowościach i nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej niż sześć lat. Ale takie wędrówki po domach zakonnych były wówczas czymś zwyczajnym, zwłaszcza że jezuici w Polsce prowadzili wtedy działalność z wielkim rozmachem i w związku z tym cierpieli na nieustanne braki kadrowe. Andrzej był posyłany tam, gdzie akurat był potrzebny – nie dlatego, że nie dało się z nim wytrzymać, ale też raczej nie dlatego, że jego sława go wyprzedzała.